niedziela, 7 kwietnia 2013

CebuLova :)

Niewątpliwym plusem operowania kolana w Warszawie jest możliwość spotkania się ze znajomymi :)
Co prawda jest to jeden z nielicznych plusów..a właściwie jedyny..no ale.. !
Wczoraj odwiedziłam Monikę i jej moją ulubioną kuchnię..starym zwyczajem na wstępie padło pytanie        "Co jemy?"  To się już chyba nigdy nie zmieni.. zawsze muszę coś tu ugotować..
z resztą od tego zaczęła się kuchnia z kotem, więc i po dłuższej przerwie
nie mogłam inaczej zacząć...zwłaszcza, że jest z kim gotować :)

W kuchni Moniki zawsze jest dużo kotów, wiadomo.. kuchnia = jedzenie, a koty.. żarte są :)
Koty można podzielić na : głodomory dochodzące, chwilowych wpadaczy , stałych bywalców.
Głodomory dochodzące czyli te, które jak tylko usłyszą dźwięk noża wpadają do kuchni w nadziei na żarcie,
chwilowi wpadacze czyli te, które kontrolnie zajrzą co się tam dzieje, bo a nóż widelec coś im skapnie,
stali bywalcy czyli te, które po prostu z kuchni nie wychodzą.
Swoją drogą.. można sobie wyobrazić jakich gabarytów musi być ostatnia grupa :)

Ku mojej uciesze , do ostatnich dołączyła nowa tymczaska o wdzięcznym imieniu MOP !
Historia Mopki wygląda następująco : Kierowniczka schroniska poinformowała wolontariuszy, że od kilku dni kręci się tam dziki kot. Dziki ten kot, wyjada innym kotom z misek, tłucze je pewnie..
w ogóle szatan nie kot ! Trzeba coś z nim zrobić, a przecież nie ma dla niego miejsca.. "O tam jest..tam.."
Oczom wolontariuszy ukazał się mały czarno-srebrny dread.. Patrycja - nieustraszona pogromczyni dzikich kocich bestii wyciągnęła do kota rękę i... rozległo się głośne mruczenie.. a następnie noszenie na rękach, głaskanie.. i tak to dziki kot okazał się być niewielkim skołtunionym ,wiecznie głodnym ,a przede wszystkim przesympatycznym młodym persem :)

Jak to zwykle w schroniskowych bajkach bywa, kot "sam z siebie przyszedł" pod schronisko
[bo w naszym okolicznym lasku aż roi się od dzikich persów,które same znajdują drogę pod bramę schroniska]  i oczywiście nikt go nie szuka... i tak trafił do Moniki..

Plaskata Mopka należy do tego typu kotów , które już przy pierwszym kontakcie budzą w człowieku niesamowitą potrzebę opiekowania się nimi..głaskania..tulenia..noszenia na rękach..i niepohamowaną potrzebę spełniania wszystkich kocich zachcianek :) Oczywiście poinformowałam wszystkich dookoła, że "CHCĘ PERSIAAAA!!!!"  no, ale stanęło na tym, że jedyne co to możemy sobie pogotować...


Zgodnie z życzeniem Moniki ugotowałyśmy  zupę cebulową z grzankami .


3 ogromne cebule [dwie czerwone i jedna biała]
kieliszek białego wina [najlepiej wytrawnego]
łyżka masła
około pół garści świeżego tymianku
łyżka suszonego czosnku niedźwiedziego lub posiekany mały ząbek świeżego
bulion warzywny [ok 1 litr ]
100 ml śmietany 18%
gruby plaster sera rubin lub bursztyn
sól,pieprz



Trzy ogromne cebule, pokroiłam w drobną kostkę. Ooooj się działo się działo.. wszyscy płakali..
tylko dzielny Pers nie płakała i bacznie obserwowała co robię :)
Posoloną cebulę wraz ze świeżym tymiankiem dusiłam na maśle przed około 10-15 minut.
[Trzeba uważać, żeby się nie przypaliła] podlałam kieliszkiem białego wina , dodałam pieprzu,czosnku i dusiłam około 5 minut. Całość zalałam bulionem, zamieszałam i przelałam do garnka, w którym zupa gotowała się około 15 minut na średnim ogniu,  na chwilę przed końcem dodałam drobno posiekany ser bursztyn oraz śmietanę.

W międzyczasie Monika pokroiła grubo chleb [ oj lubi duże kromki ;) ] ,posmarowała go wciśniętym czosnkiem i posypała startą mozarellą.

Powiem szczerze.. było pyyyyyyyszne ! :)





Wchodzi człowiek do kuchni i widzi takiego smutnego kota , z którym nikt nie gotuje..
No i jak tu stać bezczynnie?



Dzielna Persia Mopka jak stała tak stoi ,cebuli się nie lęka, łez też się nie boi :)


Nie ma to jak sobie ustawiać kompozycję, którą i tak zawsze zburzy koci kłak !


Rwała się Mopka do gotowania, aż ją musieli przytrzymywać !


Jeść jeść jeść !

                        Mop Vs tymianek... ostateczne starcie
 Skończyłyśmy późno, więc niewiele widać.. no ale żeby nie było

poniedziałek, 25 marca 2013

Łelkom Łelkom :)

Ha !
Ten kto myślał, że Kuchnia z Kotem przestała istnieć właśnie się rozczarował ! :)
Trochę mnie tu nie było, bo nie ukrywam, że Kuchnia z Kotem to w sumie  Kuchnia z Iskierką.. ale...
są jeszcze inne koty..i ich historie.. i kilogramy pyszności.. i zdjęć..i.. i w sumie bardzo lubię to miejsce :)

Teraz mieszkam w zupełnie innym mieście.. mam małą, całkiem brzydką kuchnię, palący prawie wszystko piekarnik -bez regulacji temperatury,nieszczęsne dwa palniki-w dodatku na prąd,
czasu też jakby mam mniej, bo gotuję tylko w weekendy..
z plusów : mieszkam blisko placu , na którym sprzedają fantastyczne warzywa i owoce , dorobiłam się lepszego aparatu i wymarzonego drewnianego stołu kupionego przypadkiem w ciuchlandzie :)

A koty? 
Do mnie zawsze trafiają fantastyczne koty, więc akurat w tej kwestii niewiele się zmieniło :)
W moim nowym domu przez ostatnie dwa lata mieszkało kilka "tymczasów" ,które szczęśliwie znalazły kochające domy.. były  Kłaczek i Puszek - chorowitki znalezione na cmentarzu w Brwinowie, ekspresowo adoptowany rudo-biały Głupolek, a następnie jego uroczy brat Serniczek, bury Diesel wyciągnięty z silnika samochodu, który po umyciu okazał się być całkiem przystojnym rudzielcem, sycząca na wszystko i wszystkich Panna Zuzanna,która znienawidziła Tż'a,  przepiękna i puszysta Kola-moja wielka miłość..

Aktualny kociostan to nieoswajalna od roku Sasza [siostra Koli ] oraz najsłodsza kotka świata czyli Kotek :)
Do Kuchni z Kotem dołączył również Paweł.. mój Tż [towarzysz życia] , moje wsparcie.. kocio-kulinarne !

No to co.. pozostaje mi już chyba tylko powiedzieć : Witam ponownie !



p.s: Jaśminka i Carmenka mają się dobrze i chyba trochę odetchnęły po mojej wyprowadzce :)
czasem je odwiedzam.. i czasem coś gotuję..i mam nadzieję, że pojawią się tu nie raz..

p.s.s : Janku.. dziękuję za wczoraj :)

wtorek, 10 maja 2011

ciiiiicho...cichutko...

się zrobiło...
i w kuchni... i w domu...
i w sercu...

Zgasła Iskierka...

[ * ]

Iskierku.. na drogę za tęczowy most...

niedziela, 8 maja 2011

Ciepłe myśli dla Iskierki

Bardzo proszę o dużo ciepłych myśli dla mojej towarzyszki kuchennej i nie tylko kuchennej
Iskierki

Iskierka ma przewlekłą niewydolność nerek.. wysoki poziom mocznika powoduje potężne zatrucie organizmu.. od wczoraj walczymy o życie Iskierki z nadzieją, że to tylko chwilowy kryzys i że wszystko wróci do normy.
Wszystkich podglądających i podczytujących kuchnię z kotem proszę o wysyłanie Iskierce dużej dawki pozytywnej energii i ciepłych myśli..


Ania

sobota, 23 kwietnia 2011

" Addio, pomidory !

...addio, utracone,
Przez długie, złe miesiące wasz zapach będę czuł !
Addio, pomidory, addio ulubione,
Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół... "

Ech ech ech.. z pomidorami to jest zimą tragedyja..
niby są a w sumie to ich nie ma..
a jak już zobaczę duże ciemnoczerwone całkiem ładnie pachnące
i pokuszę się na takowe , to i tak zawsze rozczarowuję się smakiem..
bo nie ma jak te polskie..sezonowe...
za których smakiem tęskni się szczególnie zimą..
Takie pomidory rosły u mojej babci, pamiętam jak rozkładała jeszcze zielonkawe na nasłonecznionym parapecie, a ich zapach wypełniał całą altankę.
Tak sobie w słońcu dojrzewały, a ja nie mogłam się doczekać..
Niesamowite, że pomimo iż minęło ponad 20 lat, ilekroć poczuję prawdziwe pomidory
od razu przed oczami mam ten obraz..

Nie tylko kubki smakowe ale i organizm mój ostatnimi czasy zaczął dawać znak,
że trzeba zażyć pomidora.. :)
i tym oto sposobem,przez cały tydzień
wręcz do znudzenia jadłam suszone pomidory.
[to w ramach buntu przeciwko tym sprowadzanym]

Koty co prawda mają w nosie pomidory, ale słonkiem nie pogardzą..
Iskierek łapie każdy promyczek na swoim ulubionym parapecie..
a wykłada się, a wywija, gotuje się kot w słońcu ile tylko ma sił..
czasem się nie mogę nadziwić, że tyle futra ma na sobie a słońca i żaru jej nigdy za wiele.
Jaśminka też tęsknie wypatruje słońca.. zwłaszcza, że ostatnimi czasy pogoda była paskudna
no i zima taka długa..
a wiadomo, że jak słonko jest, to i na balkonie się można powygrzewać,
motylki, ćmy i inne ustrojstwa się pojawiają dostarczając kotom rozrywki
no w ogóle klawo jest :)

Penne z suszonymi pomidorami, szpinakiem i krewetkami przygotowywałam sama..
Koty jakieś takie tęskno-rozleniwione były..
Jaśminek wypatrywała z nadzieją choćby jednej wiosennej muchy i nawet o dziwo
zapachkrewetek jej nie zwabił do kuchni.. Iskierek wylegiwała się na łóżku i tylko tęsknym miaukiem
przywołała mnie na chwilę do siebie na mizianie..
No nic.. rozumiem.. każdego taki zimowy marazm może dopaść..
Szczęśliwie dziś już wiosna daje o sobie znać pełnym liściem,
więc niebawem ruszamy w kuchni pełną parą.. ;)



W tym miejscu przesyłam ukłony i pozdrowienia dla Pana Wiesława Michnikowskiego,
którego szczerze wielbię, podziwiam i który nieustannie mnie zachwyca !
Wątpię, żeby Pan Wiesław czytał Kuchnię z kotem.. ;)
ale niech te ciepłe myśli idą w przestrzeń..
może kiedyś do niego dotrą .








Penne z krewetkami , szpinakiem i suszonymi pomidorami


Pół opakowania makaronu penne

słoiczek suszonych pomidorów
krewetki drobne [ilość do wyboru]
1/3 opakowania szpinaku mrożonego siekanego
pół kieliszka białego wytrawnego wina
sól, pieprz, łyżeczka masła, ząbek czosnku
świeża bazylia
parmezan
Na patelni roztapiam masło, dodaję rozmrożone krewetki i wyciskam ząbek czosnku, smażę krótką chwilę i zalewam winem. Gotuję 2 minuty a następnie dodaję szpinak. Przyprawiam solą i pieprzem.
W międzyczasie siekam drobno pomidory i bazylię.
Do ugotowanego al dente makaronu wsypuję dwie łyżki parmezanu i mieszam na wolnym ogniu do rozpuszczenia się sera, dodaję krewetki ze szpinakiem i suszone pomidory.
Całość posypuję świeżą bazylią.

Wyjątkowo nieskomplikowany przepis ;)


Lubię lubię ;)
 
Olać krewetki.. gdzie jest słonko ?

No gdzie? Albo choćby muszka czy motylek?
W taką pogodę to się nawet gotować nie chce.. od biedy możemy się poprzytulać :)


Misia moja wioSenna
O.. Jaśminek jednak chyba coś wyniuchał swoim ogromnym Jaśminowym noskiem
Penne z krewetkami , szpinakiem i suszonymi pomidorami... Smacznego ! :)



sobota, 16 kwietnia 2011

Telepatyczna kaczka


Nieustająco zastanawia mnie skąd się bierze 'telepatia kulinarna'
pomiędzy mną a moją mamą..
Pamiętam jak będąc jeszcze w szkole podstawowej miałam ogromnego smaka na 'coś'..
wracałam do domu i już od progu czułam zapach na przykład gołąbków..
"A bo tak myślałam dziś o gołąbkach i Ty pewnie też byś zjadła"
Tak jest do dziś gdy przyjeżdżam na obiad do mamy i po prostu wiem co będzie
i ona też wie, co bym zjadła.. mimo iż w ogóle tego nie ustalamy :)

Tak też było w tamtą sobotę.
Pierwsza myśl po piątkowym telefonie i zaproszeniu na sobotni obiad..
KACZKA !
W piątkowe popołudnie zjeździłam pół miasta w poszukiwaniu ptaka,
raz, że nie jestem dobra w sklepy mięsne, a dwa, że musiała być świeża..
Za punkt honoru postawiłam sobie zrobienie jej tak,
aby zaskoczyła moich rodziców - fanów i znawców dobrej pieczonej kaczki :)
Miało być klasycznie, a jednocześnie nieco inaczej niż zwykle
padło więc na
Kaczkę pieczoną w pomarańczach z sosem porzeczkowym.
W sobotę razem z Mańkiem i Misią zabraliśmy się za przygotowywanie obiadu..
co wyglądało mniej więcej tak, że ja uwijałam się w kuchni a koty robiły wszystko,
żeby mnie z niej wyciągnąć..
a to na przytulanie
a to na spacer
no po prostu zero pomocy !
Niby brzmi  banalnie, ale spacer z kotami, to całkiem niezła wyprawa..
bo koty trzeba było ubrać w szelki ,żeby nie uciekły gdzieś za daleko,
a o ile Misia opanowała szybkie zakładanie szelek, o tyle Maniek wierzył,
że uda mu się tą operację ominąć i uparcie usiłował wyjść do ogródka saute ;)
a dwa, niby każdy kot miał swoją smycz, ale każda smycz miała swoją długość
a każdy kot miał swój obrany kierunek spacerowania ,
a trzymacz smyczowy tylko jeden.. ;)
Można sobie wyobrazić jak wyglądałam gdy Maniek zaczął ganiać za motylkiem,
a Misia dookoła mnie śledziła mrówki.

Koty musiały nieco odpocząć po spacerze,
więc i ja miałam chwilę czasu żeby przygotować dodatki
małe gotowane marchewki, pieczone łódeczki z ziemniaków
i sos porzeczkowo-migdałowo-winny.
Maniek wypatrywał gości, Misia podsypiała , zapachy roznosiły się po całym domu,
tak że nawet szczurki z drugiego pokoju wyczuły kaczkę nosem ;)

Wreszcie przyjechali goście..
I co usłyszałam ?
"A wiesz.. że wczoraj chcieliśmy kupić
kaczkę na niedzielny obiad ? "
:)))


Kaczka w pomarańczach z sosem porzeczkowym

kaczka
6 pomarańczy
cytryna
dżem porzeczkowy
garść płatków migdałów
lampka czerwonego wytrawnego wina
pół szklanki bulionu warzywnego
pół kostki masła
dwa ząbki czosnku
kolorowy pieprz w ziarenkach
tymianek
2 listki laurowe
1 czerwona cebula
1 duża marchew
łyżka mąki ziemniaczanej

Po nocy marynowania się kaczki w kolorowym pieprzu, tymianku, czosnku i soku z pomarańczy i cytryn kaczkawłożyłam do środka obraną ! i pokrojoną pomarańczę i listki laurowe.Dookoła kaczki ułożyłam piórka z cebuli i
pokrojoną w plasterki marchewkę.Podlałam bulionem, zakryłam folią do pieczenia i w 175C piekłam przez 20 minut. Następnie odkryłam folię i piękła się dalej w między czasie obrałam 3 pomarańcze i pokroiłam w grube plastry.
trafiła do piekarnika. Kaczkę przed włożeniem do piekarnika obłożyłam wiórkami masła,
Manieczek nadal wypatrywał gości.. bo wiadomo..goście przynoszą zawsze jakieś pyszności :) a ja co 20 minut polewałam kaczkę sosem z dna brytfanki.Po półtorej godzinie przełożyłam kaczkę na drugą stronę, czyli piersiami do góry. Kaczkę nakłułam, aby wytopił się z niej bardziej tłuszcz.
W międzyczasie przygotowałam sos..
starłam skórkę z jednej pomarańczy,drugą pomarańczę obrałam i wycisnęłam z niej sok , a miąższ drobno posiekałam.Dodałam migdały, lampkę wina i dwie łyżki dżemu porzeczkowego, wszystko gotowałam, do momentu gdy odparowało nieco wino i dodałam łyżkę mąki ziemniaczanej..
Zamiast dżemu i mąki ziemniaczanej można by dodać galaretkę porzeczkową, niestety sklepy w okolicy w taką się nie zaopatrują .
Kaczkę podałam z gotowanymi marchewkami i pieczonymi łódkami ziemniaków.
                                 Smacznego :)



Pomarańczowo :)
Takie pyszne , że aż nosy lizać ;)
Sosik
Inni domownicy też wyniuchali, że coś tam się w kuchni dzieje.. ;)
Marchewki się dogotowują , Maniek wypatruje gości
Kaczka się piecze a my w międzyczasie spacerujemy...
i przytulamy się... :)



Kaczka pieczona z pomarańczami z sosem porzeczkowym



niedziela, 10 kwietnia 2011

Krew, kot i łzy ;)

Są takie dni, kiedy robi się wszystko, żeby nie robić nic..
To właśnie wczoraj miałam taki dzień..
Zaległam na kanapie pozytywnie nastrojona do pracy...kawa...papieros...muzyka...
odpalam komputer  i słyszę jakby tupot końskich kopyt..
nagle zza głowy wybiega siedem [!] kilo Jaśminki i przebiega po mnie odbijając się pazurkami od twarzy..
kot spanikowany, krew się leje, bo w sumie każdemu by się lała,
gdyby mu postawić pięć szpilek na twarzy z siedmiokilogramowym obciążeniem..
No i się poszło..
Trzeba było opatrzyć rany, w międzyczasie kawa wystygła, nastrój prysł
i tak mi się wydaje, że to był właśnie ten moment kiedy wpadłam na pomysł, że zrobię obiad ;)

Plusem mojego gotowania [oczywiście oprócz uciechy konsumujących ;) ] jest to,
że opróżniam wiecznie przeładowaną lodówkę.
Tak też i wczoraj odkryłam chyba ze 3/4 kg zamrożonej ligawy,
która niestety nie przypadła kotom do gustu.
Nie żeby była nadgryziona czy coś..
po prostu do Moniki dotarł zamówiony dla kotów kawał mięsa,
który ze względu na kolor i układ włókien z góry skazany był na porażkę ;)
Nie żeby koty były wybredne..
po prostu to nie było to , co tygryski lubią najbardziej ;)

Zrazy wołowe a la mła , to przepis tajniacki.. dlaczego?
a dlatego, że nikt go nie zna.. nawet ja ;)
Poważnie.. za każdym razem mam problem, żeby powiedzieć jak to robię,
bo w trakcie gotowania wpadają mi do głowy nowe pomysły
i zmieniam zapach na bieżąco
[ ze względu na to, że nie jem mięsa, to  robię je na węch a nie na smak]

W międzyczasie dobierania składników do kuchni zawitała Iskierka.
Tym razem, o dziwo zamiast parapetu okupowała komputer, przy okazji dzielnie wybierając brzuchem muzykę pod gotowanie.
I tak też zalewałam się łzami przy krojeniu cebuli i Davidzie Sylvianie :)
Iskierkowi znudził się Sylvian i przeniosła się do sypialni natomiast do kuchni zawitał nowy kot !
Sierotka Marysia zwana przeze mnie Krwawą Mary, to nowy tymczas Moniki.
Dom Moniki jest domem tymczasowym, czyli takim, w którym koty ze schroniska  lub inne okoliczne bidy mają szansę na socjalizację , wyleczenie i znalezienie domu stałego.
Takie domy tymczasowe są na wagę złota, bo jest cała masa kotów, które nie mają szans w schronisku
czy na dworzu , cała masa kotów porzuconych, oddanych po śmierci właścicieli itp itd.
Czy to ze względu na chorobę, której leczenie jest nie możliwe w warunkach schroniskowych,
czy na charakter, który trzeba czasem ciut zmienić, czy ze względu na inne czynniki
takie koty trzeba ulokować w domu tymczasowym.
Kotem tymczasowym była też Iskierka,
ale ponieważ choruje na przewlekłą niewydolność nerek
i co za tym idzie dostaje codzienne kroplówki i kilogramy leków ,
ciężko było znaleźć jej odpowiedzialny dom..
i tym sposobem Iskierek została u Moniki na stałe.
Wracając do Krwawej Mary.. Mary z dnia na dzień została sama..
sama w pustym domu..
Pani umarła.. nowi lokatorzy oczywiście kota nie chcieli..
oczywiście kota koniecznie trzeba było oddać do schroniska
a najlepiej uśpić, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że się go oddało do schronu.......
Maniutka została wysterylizowana, wyczyszczono ząbki, ogólnie doprowadzono kota do ładu fizycznego..
z psychicznym jest nieco gorzej , bo Mańka nie lubi innych kotów,
więc mieszka sama w jednym z pokoi i niesamowicie tęskni do ludzi.
Czemu też dała wyraz wczoraj.
Wpadła do kuchni..poocierała się o nogi i zaprowadziła mnie do swojego pokoju,
z którego nie dała mi wyjść.Grane było ugniatanie kolan, ocieranie się,
podkładanie się pod głaskanie,mruczenie..
szalenie ciężko było zrobić Mańce jakiekolwiek zdjęcie, bo w przypływie miłości
ocierała się również o obiektyw.. ;)
W każdym razie Mańka wpadła do kuchni tylko na chwilę i chyba nie znalazła tam oprócz mnie nic ciekawego.

              Iskierka poszła spać, Krwawa Mary się wygłaskała,
             Carmen i Jaśmina oddawały się zabawom,
             więc miałam wreszcie chwilę na obiad..
              a o to co tym razem trafiło do garnka...

Zrazy a la mła :)

3/4 kg mięsa wołowego [najlepiej chuda wołowina typu ligawa itp]
30 dkg pieczarek
duża garść grzybów suszonych
5 łyżek czarnych oliwek
5 listków laurowych
dwie czerwone cebule
8 malutkich ogórków konserwowych
pół litra bulionu z bulionetki pieczeniowej 
mąka
sól zmiękczająca mięso
łyżka musztardy stołowej
tymianek świeży
zioła prowansalskie
przyprawa do gulaszu
pełna lampka białego wytrawnego


Mięso kroję w plastry o grubości ok 1,5 cm. Rozbijam tłuczkiem, doprawiam solą zmiękczającą mięso, przyprawą do gulaszu i ziołami prowansalskimi. Odstawiam na ok 20 minut.W międzyczasie kroję cebulę [najlepiej w pióra] i podsmażam na patelni aż zrobi się szklista.Wrzucam do garnka, cebulę, pokrojone w ćwiartki pieczarki, czarne oliwki, mikrusowe ogórki konserwowe,suszone grzyby, łyżkę musztardy,świeże listki tymianku.Zalewam kieliszkiem wina, mieszam i odstawiam na czas smażenia mięsa.

Rozbite i doprawione mięso obtaczam w mące i wrzucam na rozgrzany olej.
Czas smażenia jest bliżej nieokreślony.. niektórzy twierdzą, że powinno się obsmażać prawa-lewa i przekładać od razu do garnka, ja smażę na pewno na dużym ogniu z jednej i drugiej strony a potem na mniejszym dosmażam nieco tak aby i w środku było twarde, ale to takie moje przyzwyczajenie.. wydaje mi się, że mięso i tak jest miękkie, bo raz, że dodaję soli zmiękczającej, a dwa, że dość długo je duszę.
Wczoraj po ponad godzinie duszenia mięso zaczęło się wręcz rozpadać.

Usmażone zrazy przekładam do garnka, całość zalewam bulionem tak aby mięso było zakryte,duszę na wolnym ogniu dopóki mięso nie będzie miękkie [ok 1,5h] co jakieś 15-20 minut mieszając.

Podaję klasycznie z ziemniakami z wody  i mizerią.
Mięso dekoruję listkami tymianku.

Smacznego :)
Miziaj mnie miziaj...

Kroimy, kroimy łez nie szczędzimy ;)

Dj Iskerek ...gra dziś na żywo... brzuchem !!!

Mańka i jej krwawe spojrzenie ;)

aż się kociątku łapki z wrażenia rozjechały :)

Wejście smoczycy !

" Jak mogłaś ją wpuścić do naszej kuchni ??!!! "

Wielki garnek Zrazów a la mła ! :)

p.s: Sierotka Marysia vel Krwawa Mary szuka domu.. gdyby ktoś był zainteresowany, śmiało proszę pisać :)